PONIEDZIAŁKOWE rozkminy. Zimna kąpiel.

I o co chodzi… ? myślałam od niedzieli.

Po wejściu do sali dostałam żółtą karteczkę z prośbą, aby na niej zapisać intencje mojego udziału w zajęciach.

Przecież wiem jak to działa, niejednokrotnie sama korzystam z tych metod:
jesteś tu dla siebie,
weź odpowiedzialność za swoje uczestnictwo,
poszukaj wartości w tym, w czym bierzesz udział,
określ na ile jest to dla Ciebie ważne, itd.

Zatem piszę swoją intencję. Z dumą patrzę na rezultat – wygląda dobrze, słowa okrągłe, intencja sformułowana pozytywnie i generalnie wszystko tak jak trzeba – zgodnie z prawidłami sztuki.

Pierwsza część zajęć – praca z oddechem.
Uwielbiam! Euforyczne stany, komunikacja z własnym ciałem, poczucie wpływu i oddanie się procesowi. Intensywna praca i relaks po niej – w medytacji z pełnym zaufaniu do siebie, swojej wewnętrznej drogi i mądrości ciała.

Część druga – zimno.
Ooo tu już nieco gorzej – jestem zmarźluchem. Po zapoznaniu się z filozofią Wim-a Hof-a, rozumiem założenia. W zasadzie od kilku lat, traktuje się zimnymi prysznicami – i to nie tylko chłodząc głowę, bo te gorące pomysły . Jednak w jakiś przedziwny sposób od dobrych ponad 5 lat nie „udało mi” się morsować – tym bardziej wanna wypełniona lodem budziła ambiwalentne emocje a instynkt samozachowawczy robił swoje  .

Cała sprawa rozegrała się potem w 3 minutki.
Dobijały się słowa, które przez cały dzień wybrzmiewały w tle:
„Zaangażowanie. Tam, gdzie jest – są rezultaty. Tam, gdzie go nie ma, są usprawiedliwienia i przekładanie terminu.”
Skąd zatem skoro angażuję się tak bardzo – ten brak rezultatów?
Jakby ktoś chciał mi je odebrać – ograniczał dostęp i racjonował wpływ na nie; negował cały zapał; ujmował mi, temu co robię i jak działam.
I tu właśnie żółta karteczka wypadła: Intencja…pomyślałam, intencja!!!
Po co to robisz? – czyli nacomito?
I nagle wszystko stało się jasne – zwyczajnie nie tędy droga.
To do czego dążę, jest nie do zdobycia w sposób, w który zaangażowana jestem całkowicie, a działania, które tam by mnie zaprowadziły odkładam na potem, czyli: brak zaangażowania = brak rezultatów.

Taki mi się dowcip przypomniał o turyście, który maszerując w okolicach Zakopanego, zapytał bacę:
– Baco, jak będę szedł tą drogą to za godzinę dojdę do Krakowa?
– Ni Panocku nie dojdziecie – pokręcił głową baca.
– A za dwie?
– Tys ni… – odparł nie podnosząc już nawet głowy.
– A za ile tam dojdę? – nie poddawał się turysta.
– Ni dojdziecie fcole!
– Jak to? A to dlaczego? – nieco poirytowany brakiem wiary w jego możliwości.
– A bo idziecie ni w ta strona – odparł baca.

…a w lodzie ❄❄❄ byłam 30 sekund dłużej niż pozostali